wtorek, 20 sierpnia 2013

1.1. Piękny potwór w jasnym słońcu - Rozdział I: Kilka niespodzianek


Trzy dni wcześniej
Na >>ostatniej wielkiej stacji kolejowej USA<< zatrzymał się jeden z wielu pociągów. Słynne Union Station w Los Angeles było tego dnia, jak zwykle, przepełnione. W eleganckich wnętrzach pod szklanymi żyrandolami, w otoczeniu mozaik, masy ludzkie odpoczywały, kupowały bilety, płynęły z tłumem. W tym tłumie łatwo było przeoczyć dziewczynę, która z torbą w ręce wysiadała ze składu Coast Starlight, przybyłego z Seattle. Chociaż miała na sobie czarną kurtkę motocyklisty i sprane jeansy, ubiór nieadekwatny do ciepłego kalifornijskiego klimatu, burza czarnych loków i szczupła buźka zakryta wielkimi okularami przeciwsłonecznymi szybko zginęła w morzu głów.

Ciemność nadeszła nagle, jednocześnie wszystkie ekrany i obrazy z kamer zniknęły. Strażnik, do tej pory siedzący w fotelu na zapleczu sklepu z paczką chipsów w ręce, poderwał się.
- No, nie… - pomrukiwał niezadowolony, wychodząc z dyżurki. – Znowu te cholerne korki. Trzeba będzie szefostwu przypomnieć. – Znalazł w kieszeni latarkę i oświetlał sobie drogę, gdy zmierzał w stronę umiejscowionej na korytarzu skrzynki. Po drodze usłyszał jakiś brzęk, ale uznał, że potrącił coś butem. Na zapleczu walało się mnóstwo takich śmieci. Jakieś pudełka, opakowania, zepsute fragmenty tańszej biżuterii… Cóż, dla niego był to standardowy zestaw jak na sklep jubilerski, jeden z wielu w Jewelry District. Zresztą właściciel nie był pedantem. Owszem, część dla klientów była nienaganna, ale tyły... Szkoda słów.
W ciasnym korytarzu powietrze było ciężkie, zatęchłe. Strażnik ponarzekał, pomruczał, że musi wyjść na dwór odetchnąć i że zażąda podwyżki, ale w końcu udało mu się otworzyć skrzynkę i wcisnąć z powrotem na miejsce niewielkie kołeczki. Gdy wracało światło, powietrze w korytarzu zaczęło go gryźć w gardło. Miało lekko kwaskowy aromat, od którego kręciło się w głowie.
Kolejna awaria, wentylacja, czy co?, pomyślał mężczyzna, odwracając się. A gdy to zrobił, krzyknął krótko. Stała przed nim bowiem niewielka postać, ubrana całkowicie na czarno, jedynie z niewielkim srebrnym akcentem na piersi, w kominiarce na głowie i goglach zasłaniających oczy. Kobieta, jak wnioskował z kształtu sylwetki.
Nie zdążył sięgnąć po krótkofalówkę, bo włamywaczka podetknęła mu pod nos fiolkę, z której sączył się zielonkawy dym. Taka sama, jak ta na podłodze, pod moimi nogami – tyle zdążył pomyśleć, nim świat rozmył się, rozkołysał, zniknął w błogiej czerni.

Dwa dni wcześniej
Charlotte Brigetstone rzadko była budzona przez ochroniarzy. Gdy ubierała satynowy szlafrok na swoją koszulkę nocną i wiązała czarne kreolskie loki w improwizowany kok, myślała jedynie ze złością, żeby mieli dobry powód.
Ktoś włamał się do willi, gdzie mieszkała prezesowa firmy Brigetstone Enterprises, dewelopera nieruchomości z monopolem w Los Angeles, a w rzeczywistości mekki gangu Pájaro de fuego*.
- Otoczcie pokój, w którym się znajduje! – wydawała polecenia szybko, krótko, jasno, ładując wyjętą spod poduszki Berettę**. Co za idiota, myślała. Kto miałby czelność zakłócić jej spokój? Idiota albo szaleniec.
W asyście kilku asów ze swojej świty weszła do salonu, gdzie znajdował się włamywacz. I została niemile zaskoczona.
Agresorem była dziewczyna, ubrana na czarno, w kominiarce. Na jej piersi spoczywał srebrny wisior w kształcie półksiężyca. Drobnej budowy, żylasta, sprężysta, oceniła Charlotte. Niebezpieczna. Rozsiadła się wygodnie w fotelu, nogę założyła na nogę, podbródek oparła na dłoni. Można było przysiąc, że pod kominiarką się uśmiecha.
Kobiety mierzyły się wzrokiem przez dłuższą, pełną napięcia chwilę. To włamywaczka miała w tym momencie przewagę psychiczną. Element zaskoczenia, sposób, w jaki siedziała i to, że w ogóle nie sprawiała wrażenia zdziwionej czy przerażonej…
- Kim jesteś i co tutaj robisz? – ścianę milczenia przerwała Charlotte, ostro, wojskową manierą.
- Fu, fu – westchnęła dziewczyna. Miała niski, mruczący głos. – Spokojnie, Phoenix. – Liderka gangu spięła się, słysząc to przezwisko. – Gdybym chciała cię zabić, dawno bym to zrobiła. Chcę pogadać. Proponuję układ.
- Jaki? – Charlotte uniosła brwi. Swoje skonsternowanie postanowiła zakryć maską arogancji.
- Potrzebuję fałszywych dokumentów, żeby uciec z kraju. Ty potrzebujesz kogoś, kto zabezpieczy ci willę. I ciebie, przed takimi jak ja. – Przekrzywiła głowę. – Oczywiście, drobniejsze zlecenia, kradzieże też wchodzą w grę.
Phoenix uśmiechnęła się w duszy. To jeszcze dziecko, niemające pojęcia o grach dorosłych. Odsłoniła się, ujawniła intencje. Zdemaskowała. A po jej słowach i półksiężycu na szyi Charlotte rozpoznała, z kim ma do czynienia. Interesujące. Taka sława? Tu? No, no…
- Dobrze – skinęła głową. – Ale najpierw chciałabym cię sprawdzić… Moonlady.
Tym razem drgnęła włamywaczka.

- Pa-ra-pa-pa-pam… - Julia nuciła niefrasobliwie zasłyszaną w reklamie melodyjkę, wlokąc strażnika do jego dyżurki. Jednak z powodu wagi mężczyzny jak i jego gabarytów melodyjka zmieniła się w sapanie i stękanie. – Pa-ra-ufff… Psiakrew, jakiś ty ciężki… Albo to ja za słaba?
Dowlekła w końcu swoją ofiarę na jej fotel, usadziła, nasunęła jej czapkę na czoło i splotła ręce na brzuchu, jakby strażnik zasnął w trakcie pełnienia obowiązków. Położyła na podłodze niewielką torbę. Potem, już spokojnie, i bez nucenia, ruchami profesjonalisty, wyłączyła zabezpieczenia. Z kamerami gorzej. Nie znała hasła. A będzie musiała usunąć z komputera nagrania dotyczące ostatnich kilku godzin. Policja może je znajdzie, mają nie takich specjalistów, ale to się przeciągnie, a po kilku dniach ona będzie daleko stąd, bogatsza o nową tożsamość. Potrzebowała na razie dokonać sprytnej mistyfikacji. Sprytnej i szybkiej. Plan był prosty: spaliły się kamery i wysiadły korki. W tym czasie strażnik spał, a ich spotkanie mu się przyśniło. Przez moment zrobiło jej się żal biednego człowieka, z którego uczyni kozła ofiarnego, ale szybko to zdusiła. Bez sentymentów, proszę Państwa, nie róbmy prowizorki!
Opuściła dyżurkę. Stanęła w wejściu do frontu, patrząc na kamery – półokrągłe oczka wystające z sufitu. Szybko uniosła dłoń, podwinęła rękaw. I zamknęła oczy, oddychając głęboko. Z przedramienia wysunęło jej się długie na kilkadziesiąt centymetrów czarne żądło. Wycelowała w kamerę nad sobą. Zacisnęła pięść i natychmiast ją rozluźniła. Niewielki pocisk żółtozielonej cieczy prysnął w stronę białego oczka. Rozległ się syk, urządzenie zaczęło dymić.
Gdy po chwili uporała się w ten sposób ze wszystkimi kamerami, czuła, że ręka jej drętwieje, a nogi drżą. Zwykle nie pozwalała sobie na taki ubytek jakże cennej energii. Korzystała z żądeł rzadko, w sytuacjach zagrożenia lub gdy nie miała czasu na lepszy plan. Zaburczało jej w żołądku, a do wyczulonych nozdrzy dotarł ostry zapach potu mężczyzny w dyżurce. Niemal czuła jego serce, tętno tuż pod skórą, woń tłustego mięsa…
Zaklęła, wracając do dyżurki. Olbrzymim wysiłkiem było dla niej ominięcie strażnika i skoncentrowanie się na swojej torbie. Kuleczki mięsne, które w niej trzymała, musiały na razie starczyć. Potem będzie jakiś fastfood. Przełykała je szybko, byle zaspokoić głód.
Następnie poszło już szybko, schematycznie. Otwarła tylną klapę komputera, wyjęła twardy dysk, wrzuciła do torby (uznała, że nie będzie się bawić usuwaniem jakichkolwiek zapisów. Odechciało jej się. Po prostu utrudni śledztwo. Czy mają państwo zapisy z kamer? – Uuups, ktoś nam podwinął HD). Wybebeszyła lady z biżuterii. A na koniec, jako grande finale, podeszła do skrzynki z korkami. I paroma pstryknięciami znów wyłączyła prąd.

Obecnie
Zaraz po przyjeździe do LA Julia wynajęła skromny hotel w Skid Row. Oszczędziła nawet na klimatyzacji, w końcu była tu przejazdem. A teraz siłowała się z kluczem, który złośliwie nie chciał się obracać w zamku. Zresztą… taki drobiazg nie mógł popsuć jej entuzjazmu i satysfakcji z wykonanego zadania. Phoenix wyznaczyła dla niej, jako próbę, podrzędnego jubilera. Musiała go okraść tylko w ciągu kilku dni. Proste, ale nie miała czasu na dokładny plan. Skorzystała z żądeł. Ale nie rzuciła się na to mięso, które uśpiła w dyżurce. Julls – 1, Potwór – 0.
Zamek w końcu puścił. Weszła do pokoju i rzuciła torbę niedbale na łóżko. Jej uwagę przykuł niewielki pakunek położony na szafce nocnej. Zmarszczyła brwi. Ktoś tu był? Obsługa hotelowa? Ale ten standard… Co zostawili?
Przyjrzała się paczce. Nie dotykała, jedynie obejrzała ze wszystkich stron. Do paczki przypięty był bilecik. Oderwała go i spojrzała na krótki liścik.
>>Droga M. Bardzo mi przykro. Nie lubię cię. CB<<
Charlotte? Ale co ona chciała…
Dziewczynie stanęły włosy na głowie, gdy zorientowała się, że wraz z zerwaniem bileciku paczka zaczęła pikać. Coraz głośniej, coraz natarczywiej… coraz szybciej.
Julia chwyciła tylko torbę i tuląc ją do siebie, zdążyła pobiec w stronę okna.

*Pájaro de fuego – (hiszp.) Ognisty ptak

** Jeden z najpopularniejszych pistoletów w USA. Więcej: http://www.bron.pl/beretta

--------------------------------------------
Tak oto kończymy I-szy rozdział. Robię postępy, 3 strony w Wordzie! :D Nie no, wiem, że może powinnam się rozpisywać. Za ścisły umysł mam. Dosłownie ścisły.
Dla dociekliwych: drogę z prologu Pięknego potwora możecie odtworzyć w Google Maps :) A knajpa z rybami i hotel na rogu tej samej ulicy faktycznie znajdują się w Skid Row :)
Jako bonus rysunkowy... Wrzucam Moon narysowaną rok temu, gdy próbowałam restartować bloga, ale zabrakło mi silnej woli. Wtedy miała jeszcze proste włosy! :)
Pozdrawiam,
Vak

4 komentarze:

Unknown pisze...

No i co ja mam powiedzieć... to jest genialne! Nigdy nie byłam dobra w pisaniu długich komentarzy, ale wiedz że podziwiam Cię za Twój styl i pomysłowość. Czekam na następny rozdział :)

Aris Carmen Light pisze...

No, dotarłam. Piszę ten komentarz z bólem brzucha, więc wybacz błędy i takie tam xP

Ciekawie, nie powiem. Jakbyś mogła zmniejszyć to obok ---> (Jezus, zapominam najprostszych nazw x.x), to byłoby więcej miejsca dla tekstu :3. Mi się podobało.

Szelma pisze...

Ja się tak nie bawię, ja chcę tą Moon na szablonie! <3
Już, już odpisuję na DA.
Tylko wyłącz weryfikację obrazkową komentarzy ;)

Scary Girl pisze...

Hejka :)
Świetny blog, nie mogłam doczekać się pierwszego rozdziału... czekałam i czekałam, wchodzę, a tu już dwa O.O
Bardzo podoba mi się charakter Moonlady, jest niesamowicie intrygująca.
Miałam dodać jeszcze komentarz do poprzedniego wpisu, jednak zawrę go tutaj: "Mam nadzieję, że o motoyklu nie napisałaś przypadkowo. Ale serio, tylko sto na godzinę ;("
Gdybyś miała czas zapraszam na mojego bloga http://mlodzi-tytani-star-i-robin.blog.onet.pl/ (aders może przymulony, ale zapewniam, że treść o wiele lepsza), a jak pojawi się coś nowego proszę powiadom ;)
Pozdrawiam!

Prześlij komentarz

Archiwum bloga