Trzy
dni wcześniej
Na >>ostatniej wielkiej
stacji kolejowej USA<< zatrzymał się jeden z wielu pociągów. Słynne Union
Station w Los Angeles było tego dnia, jak zwykle, przepełnione. W eleganckich
wnętrzach pod szklanymi żyrandolami, w otoczeniu mozaik, masy ludzkie
odpoczywały, kupowały bilety, płynęły z tłumem. W tym tłumie łatwo było
przeoczyć dziewczynę, która z torbą w ręce wysiadała ze składu Coast Starlight,
przybyłego z Seattle. Chociaż miała na sobie czarną kurtkę motocyklisty i
sprane jeansy, ubiór nieadekwatny do ciepłego kalifornijskiego klimatu, burza
czarnych loków i szczupła buźka zakryta wielkimi okularami przeciwsłonecznymi
szybko zginęła w morzu głów.
Ciemność
nadeszła nagle, jednocześnie wszystkie ekrany i obrazy z kamer zniknęły.
Strażnik, do tej pory siedzący w fotelu na zapleczu sklepu z paczką chipsów w
ręce, poderwał się.
-
No, nie… - pomrukiwał niezadowolony, wychodząc z dyżurki. – Znowu te cholerne korki.
Trzeba będzie szefostwu przypomnieć. – Znalazł w kieszeni latarkę i oświetlał
sobie drogę, gdy zmierzał w stronę umiejscowionej na korytarzu skrzynki. Po
drodze usłyszał jakiś brzęk, ale uznał, że potrącił coś butem. Na zapleczu
walało się mnóstwo takich śmieci. Jakieś pudełka, opakowania, zepsute fragmenty
tańszej biżuterii… Cóż, dla niego był to standardowy zestaw jak na sklep jubilerski,
jeden z wielu w Jewelry District. Zresztą właściciel nie był pedantem. Owszem,
część dla klientów była nienaganna, ale tyły... Szkoda słów.
W
ciasnym korytarzu powietrze było ciężkie, zatęchłe. Strażnik ponarzekał,
pomruczał, że musi wyjść na dwór odetchnąć i że zażąda podwyżki, ale w końcu
udało mu się otworzyć skrzynkę i wcisnąć z powrotem na miejsce niewielkie
kołeczki. Gdy wracało światło, powietrze w korytarzu zaczęło go gryźć w gardło.
Miało lekko kwaskowy aromat, od którego kręciło się w głowie.
Kolejna awaria, wentylacja, czy co?, pomyślał mężczyzna, odwracając się. A gdy to zrobił, krzyknął krótko. Stała przed nim bowiem niewielka postać, ubrana całkowicie na czarno, jedynie z niewielkim srebrnym akcentem na piersi, w kominiarce na głowie i goglach zasłaniających oczy. Kobieta, jak wnioskował z kształtu sylwetki.
Kolejna awaria, wentylacja, czy co?, pomyślał mężczyzna, odwracając się. A gdy to zrobił, krzyknął krótko. Stała przed nim bowiem niewielka postać, ubrana całkowicie na czarno, jedynie z niewielkim srebrnym akcentem na piersi, w kominiarce na głowie i goglach zasłaniających oczy. Kobieta, jak wnioskował z kształtu sylwetki.
Nie
zdążył sięgnąć po krótkofalówkę, bo włamywaczka podetknęła mu pod nos fiolkę, z
której sączył się zielonkawy dym. Taka
sama, jak ta na podłodze, pod moimi nogami – tyle zdążył pomyśleć, nim
świat rozmył się, rozkołysał, zniknął w błogiej czerni.
Dwa
dni wcześniej
Charlotte Brigetstone rzadko była
budzona przez ochroniarzy. Gdy ubierała satynowy szlafrok na swoją koszulkę
nocną i wiązała czarne kreolskie loki w improwizowany kok, myślała jedynie ze
złością, żeby mieli dobry powód.
Ktoś włamał się do willi, gdzie
mieszkała prezesowa firmy Brigetstone Enterprises, dewelopera nieruchomości z
monopolem w Los Angeles, a w rzeczywistości mekki gangu Pájaro de fuego*.
- Otoczcie pokój, w którym się znajduje! – wydawała polecenia szybko, krótko, jasno, ładując wyjętą spod poduszki Berettę**. Co za idiota, myślała. Kto miałby czelność zakłócić jej spokój? Idiota albo szaleniec.
- Otoczcie pokój, w którym się znajduje! – wydawała polecenia szybko, krótko, jasno, ładując wyjętą spod poduszki Berettę**. Co za idiota, myślała. Kto miałby czelność zakłócić jej spokój? Idiota albo szaleniec.
W asyście kilku asów ze swojej
świty weszła do salonu, gdzie znajdował się włamywacz. I została niemile
zaskoczona.
Agresorem była dziewczyna, ubrana
na czarno, w kominiarce. Na jej piersi spoczywał srebrny wisior w kształcie
półksiężyca. Drobnej budowy, żylasta, sprężysta, oceniła Charlotte.
Niebezpieczna. Rozsiadła się wygodnie w fotelu, nogę założyła na nogę,
podbródek oparła na dłoni. Można było przysiąc, że pod kominiarką się uśmiecha.
Kobiety mierzyły się wzrokiem przez
dłuższą, pełną napięcia chwilę. To włamywaczka miała w tym momencie przewagę
psychiczną. Element zaskoczenia, sposób, w jaki siedziała i to, że w ogóle nie
sprawiała wrażenia zdziwionej czy przerażonej…
- Kim jesteś i co tutaj robisz? –
ścianę milczenia przerwała Charlotte, ostro, wojskową manierą.
- Fu, fu – westchnęła dziewczyna.
Miała niski, mruczący głos. – Spokojnie, Phoenix. – Liderka gangu spięła się,
słysząc to przezwisko. – Gdybym chciała cię zabić, dawno bym to zrobiła. Chcę
pogadać. Proponuję układ.
- Jaki? – Charlotte uniosła brwi.
Swoje skonsternowanie postanowiła zakryć maską arogancji.
- Potrzebuję fałszywych dokumentów,
żeby uciec z kraju. Ty potrzebujesz kogoś, kto zabezpieczy ci willę. I ciebie,
przed takimi jak ja. – Przekrzywiła głowę. – Oczywiście, drobniejsze zlecenia,
kradzieże też wchodzą w grę.
Phoenix uśmiechnęła się w duszy. To
jeszcze dziecko, niemające pojęcia o grach dorosłych. Odsłoniła się, ujawniła
intencje. Zdemaskowała. A po jej słowach i półksiężycu na szyi Charlotte
rozpoznała, z kim ma do czynienia. Interesujące. Taka sława? Tu? No, no…
- Dobrze – skinęła głową. – Ale najpierw
chciałabym cię sprawdzić… Moonlady.
Tym razem drgnęła włamywaczka.
-
Pa-ra-pa-pa-pam… - Julia nuciła niefrasobliwie zasłyszaną w reklamie melodyjkę,
wlokąc strażnika do jego dyżurki. Jednak z powodu wagi mężczyzny jak i jego
gabarytów melodyjka zmieniła się w sapanie i stękanie. – Pa-ra-ufff… Psiakrew,
jakiś ty ciężki… Albo to ja za słaba?
Dowlekła
w końcu swoją ofiarę na jej fotel, usadziła, nasunęła jej czapkę na czoło i
splotła ręce na brzuchu, jakby strażnik zasnął w trakcie pełnienia obowiązków.
Położyła na podłodze niewielką torbę. Potem, już spokojnie, i bez nucenia,
ruchami profesjonalisty, wyłączyła zabezpieczenia. Z kamerami gorzej. Nie znała
hasła. A będzie musiała usunąć z komputera nagrania dotyczące ostatnich kilku
godzin. Policja może je znajdzie, mają nie takich specjalistów, ale to się
przeciągnie, a po kilku dniach ona będzie daleko stąd, bogatsza o nową
tożsamość. Potrzebowała na razie dokonać sprytnej mistyfikacji. Sprytnej i
szybkiej. Plan był prosty: spaliły się kamery i wysiadły korki. W tym czasie
strażnik spał, a ich spotkanie mu się przyśniło. Przez moment zrobiło jej się
żal biednego człowieka, z którego uczyni kozła ofiarnego, ale szybko to
zdusiła. Bez sentymentów, proszę Państwa, nie róbmy prowizorki!
Opuściła
dyżurkę. Stanęła w wejściu do frontu, patrząc na kamery – półokrągłe oczka wystające
z sufitu. Szybko uniosła dłoń, podwinęła rękaw. I zamknęła oczy, oddychając
głęboko. Z przedramienia wysunęło jej się długie na kilkadziesiąt centymetrów
czarne żądło. Wycelowała w kamerę nad sobą. Zacisnęła pięść i natychmiast ją
rozluźniła. Niewielki pocisk żółtozielonej cieczy prysnął w stronę białego
oczka. Rozległ się syk, urządzenie zaczęło dymić.
Gdy
po chwili uporała się w ten sposób ze wszystkimi kamerami, czuła, że ręka jej
drętwieje, a nogi drżą. Zwykle nie pozwalała sobie na taki ubytek jakże cennej
energii. Korzystała z żądeł rzadko, w sytuacjach zagrożenia lub gdy nie miała
czasu na lepszy plan. Zaburczało jej w żołądku, a do wyczulonych nozdrzy dotarł
ostry zapach potu mężczyzny w dyżurce. Niemal czuła jego serce, tętno tuż pod
skórą, woń tłustego mięsa…
Zaklęła,
wracając do dyżurki. Olbrzymim wysiłkiem było dla niej ominięcie strażnika i
skoncentrowanie się na swojej torbie. Kuleczki mięsne, które w niej trzymała,
musiały na razie starczyć. Potem będzie jakiś fastfood. Przełykała je szybko,
byle zaspokoić głód.
Następnie
poszło już szybko, schematycznie. Otwarła tylną klapę komputera, wyjęła twardy
dysk, wrzuciła do torby (uznała, że nie będzie się bawić usuwaniem
jakichkolwiek zapisów. Odechciało jej
się. Po prostu utrudni śledztwo. Czy mają
państwo zapisy z kamer? – Uuups, ktoś nam podwinął HD). Wybebeszyła lady z
biżuterii. A na koniec, jako grande
finale, podeszła do skrzynki z korkami. I paroma pstryknięciami znów
wyłączyła prąd.
Obecnie
Zaraz po przyjeździe do LA Julia
wynajęła skromny hotel w Skid Row. Oszczędziła nawet na klimatyzacji, w końcu
była tu przejazdem. A teraz siłowała się z kluczem, który złośliwie nie chciał
się obracać w zamku. Zresztą… taki drobiazg nie mógł popsuć jej entuzjazmu i
satysfakcji z wykonanego zadania. Phoenix wyznaczyła dla niej, jako próbę,
podrzędnego jubilera. Musiała go okraść tylko w ciągu kilku dni. Proste, ale nie
miała czasu na dokładny plan. Skorzystała z żądeł. Ale nie rzuciła się na to
mięso, które uśpiła w dyżurce. Julls – 1, Potwór – 0.
Zamek w końcu puścił. Weszła do
pokoju i rzuciła torbę niedbale na łóżko. Jej uwagę przykuł niewielki pakunek
położony na szafce nocnej. Zmarszczyła brwi. Ktoś tu był? Obsługa hotelowa? Ale
ten standard… Co zostawili?
Przyjrzała się paczce. Nie
dotykała, jedynie obejrzała ze wszystkich stron. Do paczki przypięty był
bilecik. Oderwała go i spojrzała na krótki liścik.
>>Droga M. Bardzo mi przykro.
Nie lubię cię. CB<<
Charlotte? Ale co ona chciała…
Dziewczynie stanęły włosy na
głowie, gdy zorientowała się, że wraz z zerwaniem bileciku paczka zaczęła
pikać. Coraz głośniej, coraz natarczywiej… coraz szybciej.
Julia chwyciła tylko torbę i tuląc
ją do siebie, zdążyła pobiec w stronę okna.
*Pájaro de fuego – (hiszp.) Ognisty ptak
**
Jeden z najpopularniejszych pistoletów w USA. Więcej: http://www.bron.pl/beretta
--------------------------------------------
Tak oto kończymy I-szy rozdział. Robię postępy, 3 strony w Wordzie! :D Nie no, wiem, że może powinnam się rozpisywać. Za ścisły umysł mam. Dosłownie ścisły.
Dla dociekliwych: drogę z prologu Pięknego potwora możecie odtworzyć w Google Maps :) A knajpa z rybami i hotel na rogu tej samej ulicy faktycznie znajdują się w Skid Row :)
Jako bonus rysunkowy... Wrzucam Moon narysowaną rok temu, gdy próbowałam restartować bloga, ale zabrakło mi silnej woli. Wtedy miała jeszcze proste włosy! :)
Pozdrawiam,
Vak
4 komentarze:
No i co ja mam powiedzieć... to jest genialne! Nigdy nie byłam dobra w pisaniu długich komentarzy, ale wiedz że podziwiam Cię za Twój styl i pomysłowość. Czekam na następny rozdział :)
No, dotarłam. Piszę ten komentarz z bólem brzucha, więc wybacz błędy i takie tam xP
Ciekawie, nie powiem. Jakbyś mogła zmniejszyć to obok ---> (Jezus, zapominam najprostszych nazw x.x), to byłoby więcej miejsca dla tekstu :3. Mi się podobało.
Ja się tak nie bawię, ja chcę tą Moon na szablonie! <3
Już, już odpisuję na DA.
Tylko wyłącz weryfikację obrazkową komentarzy ;)
Hejka :)
Świetny blog, nie mogłam doczekać się pierwszego rozdziału... czekałam i czekałam, wchodzę, a tu już dwa O.O
Bardzo podoba mi się charakter Moonlady, jest niesamowicie intrygująca.
Miałam dodać jeszcze komentarz do poprzedniego wpisu, jednak zawrę go tutaj: "Mam nadzieję, że o motoyklu nie napisałaś przypadkowo. Ale serio, tylko sto na godzinę ;("
Gdybyś miała czas zapraszam na mojego bloga http://mlodzi-tytani-star-i-robin.blog.onet.pl/ (aders może przymulony, ale zapewniam, że treść o wiele lepsza), a jak pojawi się coś nowego proszę powiadom ;)
Pozdrawiam!
Prześlij komentarz