Dobra.
Przez parę dni przytrzymała mnie praca. Potem było jeszcze gorzej :D Nic to, w
poniedziałek jadę do Krakowa omawiać kolejny projekt z szefem. Przeraża mnie na
razie fakt, że jadę do- jako pasażer, a z- kieruję. Czy nasz złom dojedzie wgl
to ponad 100 km? O,o
Nic
to, znalazłam odrobinę czasu, oderwałam się od AP i włączyłam na Pleerze
Imagine Dragons. Może coś wykwitnie…
----------------------------------------------------------------------
Najpierw
do jej nozdrzy dotarł zapach. Woń charakterystyczna, smród chemikaliów i
detergentów, którymi były przemywane podłogi. Ten zapach kojarzył jej się ze
śmiercią. Nie naturalną, ze starości ani gwałtowną, w wypadku. Nie był to smród
rozkładu. Tak pachniała śmierć popełniana hurtowo, w warunkach sterylnych.
Poczuła,
że żołądek kurczy się, jakby w brzuchu powstawał węzeł. Nienawidziła tego
zapachu i bała się tego, co ze sobą niósł. Igieł, badań, wywiadu. Nie była
zwykłym człowiekiem, nie przywieźliby jej do szpitala dla normalnych. Prędzej dostałaby się wojsku, a to z chęcią wsadziłoby
ją pod rentgen lub potraktowało elektrowstrząsami. A potem by wyprodukowali
tysiące takich jak ona i ogłosili, że znaleźli superżołnierzy. Jeden już tak
próbował. Jak to mu było? Wilson?
Powoli
podniosła powieki. Próbowała uspokoić
wściekle tłukące się w jej piersi serce, ale gdy zobaczyła nad sobą ostre
światło jarzeniówek, znów spanikowała. Światło było gorsze niż wszystkie
zapachy. Ostre jak nóż i niepowstrzymane. Poczuła, że w jej roztrzęsionym
umyśle kontrolę przejmuje virus.
Czuła, jak pompuje krew do jej nóg, by mogła szybciej uciekać, jak zwiększa
poziom adrenaliny, jednocześnie pozbywając się niepotrzebnych bodźców. Była mu za to wdzięczna. Już kilkakrotnie
przejmował nad nią kontrolę, władając jej ciałem, by ratować jej życie.
Szczególnie podczas starć z Percivalem.
Rozejrzała
się wokół. Znajdowała się w niewielkim pokoju, o ścianach obitych metalem. Na
podłodze leżały płytki. I to one tak śmierdziały. Nie było okien, tylko
przeszklone drzwi wiodące na korytarz. Od jej strony nie miały klamki. To
jeszcze wzmocniło jej przypuszczenia co do miejsca pobytu. Baza wojskowa, może
tajna, podziemna, strefa 51, te sprawy. Jedynym meblem w pomieszczeniu było
łóżko. Nawet nie przypięto jej kroplówki.
Myślała
już trzeźwiej. Gdy usiadła na łóżku, przekonała się, że ma na sobie prostą
szpitalną koszulę, narzuconą na bieliznę. Więc zabrali jej ubrania i torbę. Pal
sześć to pierwsze, torba to był cały jej majątek. Jeśli znajdą zdjęcie
Addamsów, szybko ją namierzą. Ustalą, kim jest. I bardzo, bardzo będą chcieli
się dowiedzieć, co tu robi i w jaki sposób tłusta szatynka o brązowych oczach
stała się chodzącym szkieletem z czarną grzywą i wściekłym fioletowym wzrokiem
demona.
Dlatego
najlepiej stąd spieprzać. Gdyby miała tu strzykawki zrobione przez Wilsona,
mogłaby wstrzyknąć sobie dopalacz, na parę godzin zmienić się w chodzącą
śmierć, a potem uspokoić reduktorem. Ale cały zestaw stworzony przez Blacharza
został w torbie. Psia jego mać! –
zaklęła w duchu. Była zdana tylko na siebie. I na virusa. Choć istniało ryzyko, że gdy pozwoli działać temu czemuś, znów obudzi się na jakimś
pustkowiu z totalnym brakiem pamięci. Na razie pozwoliła mu się napompować i zsunęła
nogi z łóżka.
Usłyszała
ciche pikanie. Za drzwiami zobaczyła zarys niewysokiej postaci. Grzebała pewnie
przy wyłączniku. Po chwili do pokoju wszedł nastolatek. Emo w wojsku? – Zmarszczyła brwi. Blady, chudy, z długimi, czarnymi
włosami związanymi w kucyk, ubrany w ciemne kolory. Zeszła z łóżka, stając
bosymi stopami na zimnej podłodze.
- Gdzie jestem? – spytała. Chłopak nie powiedział nic, jedynie skinął dłonią,
żeby poszła za nim. Posłuchała. Wyszła na korytarz. A gdy przechodziła obok
niego, strzeliła go pięścią w podbródek i kopnęła w brzuch, aż osunął się na
ścianę.
- Dziwak – mruknęła tylko, nim pognała korytarzem. Wszystko było tu takie samo:
sterylne, wyłożone metalem i linoleum. Za innymi przeszklonymi drzwiami
widziała przyrządy, od których przechodziły ją po plecach ciarki: aparaty do
prześwietleń, jakieś akwaria, stoliki z narzędziami chirurgicznymi. Nigdzie nie
było ani schodów, ani wind. Przepływ powietrza zapewniały okienka klimatyzacji,
ale zbyt małe, by mógł się przecisnąć przez nie człowiek.
Zatrzymała
się za którymś załomem, gdy usłyszała rozmowę. Kobieta i mężczyzna.
-
Chłopcy w sterowni mówili, że już się obudziła. Zaraz wysłali po nią Hadesa.
-
Kto tam jest?
-
Herakles miał dyżur, Hermes jak zwykle siedzi przy nim, komentuje i przeszkadza
– w głosie kobiety usłyszała nutkę rozbawienia. Hades, Hermes, co to za imiona?! Poczekała, aż się oddalą i poszła
dalej. Ucichły ich kroki.
Korytarze
wydawały się bez końca. Zorientowała się, że kręci się w kółko, gdy minęła
drzwi swojego pokoju. Zatrzymała się,
zdezorientowana. Przecież nie było
żadnego wyjścia! Lęk złapał ją za gardło twardą kulą, utrudniającą przełykanie
śliny. Po raz pierwszy w życiu miała atak klaustrofobii. Oparła się o ścianę,
usiłując opanować dezorientację i przerażenie. Myśl, Julls, myśl!
Głosy
i kroki. Z obu stron. Chcą ją osaczyć.
Zza
załomu wyłonili się dwaj chłopcy. Nie rozmawiali ze sobą, wpatrzeni w nią.
Szczupły brunet z grzywką opadającą na twarz i ścięty na rekruta blondyn,
potężnej postury. Odpowiedziała na to spojrzenie. Podniosła się i stanęła na
środku korytarza, bokiem do nich, lecz twarzą w ich stronę. Przekrzywiła głowę
i uśmiechnęła się. Wiedziała, jak widok jej zaostrzonych i dłuższych niż u
normalnego człowieka zębów działa na ludzi. Wysunęła żądło w jednej ręce. Zatrzymali
się. Na twarzy bruneta pojawił się lęk.
- Stary, to lepsze niż Ring –
szepnął. – Ona jest rypnięta.
Z
drugiej strony zobaczyła kobietę w kitlu, z włosami spiętymi w kok i mężczyznę
w średnim wieku, w eleganckim garniturze. Za nimi szedł emoboy, którego już
spotkała. Od ich strony też wysunęła żądło.
-
Spokojnie – odezwał się mężczyzna, unosząc ręce. – Nie chcemy zrobić ci krzywdy…
- Jak stąd wyjść? – spytała ostro Julia.
-
Powiem ci, tylko mnie wysłuchaj.
- JAK STĄD WYJŚĆ? – jej głos stał się piskliwy, drżała w nim panika. – POWIEDZ MI,
ALBO CIĘ ZABIJĘ! – Uniosła dłoń, celując w niego żądłem. Chłopcy po drugiej
stronie już chcieli zareagować, ale mężczyzna powstrzymał ich ruchem dłoni.
- Hades? – rzucił. Emoboy uniósł dłoń i poruszył palcami, jakby władał
marionetką.
Nagle
ciało Julii przestało należeć do niej.
Uniosła łokcie i skierowała żądła na swoje boki, wyginając się
groteskowo i wisząc w powietrzu, jakby trzymała ją nieznana siła. Chciała
krzyknąć, ale nie mogła wydać głosu. Była przerażona.
-
Nie chcemy ci zrobić krzywdy – podszedł do niej mężczyzna. – Teraz Hades cię
puści, a ja cię złapię. I schowasz żądła, dobrze?
Chłopiec
poruszył jednym z palców. Jej szyja się odblokowała, na tyle, że była w stanie
pokiwać głową.
-
Puść ją, Hades – powiedział mężczyzna. Julia nagle odzyskała władzę w
mięśniach, ale było za późno, by złapać równowagę. Miękko opadła w ramiona mężczyzny.
Natychmiast się z nich wyrwała i skuliła pod ścianą, osłaniając ramionami. Schowała
żądła, a z oczu popłynęły jej łzy, wywołane szokiem.
- Hermes, przydaj się na coś – warknął mężczyzna. – Leć do kuchni po jakieś
kakao. Cała reszta, do swoich zajęć. Herakles, przyjdź do mnie później.
-
Tak jest, Zeusie! – Brunet zasalutował… I już go nie było. Zdumiona Julia
zapomniała o łzach. Kobieta i blondyn odeszli, zabierając ze sobą Hadesa.
Zaschło
jej w gardle. Zeus usadowił się obok niej, jakby był przyjacielem.
-
Chcesz cukierka? – uśmiechnął się do niej.
-
Nie jestem dzieckiem – burknęła.
-
Rozumiem. – Wyjął z kieszeni miętówkę i włożył ją sobie do ust. – Przepraszam,
że umieściliśmy cię na piętrze szpitalnym. Pewnie masz złe wspomnienia z
miejsca takiego jak to.
-
Można tak powiedzieć. – Odwróciła wzrok.
-
Nie wiedzieliśmy, jak przebiega twoja regeneracja. To było dla obserwacji.
Kiwnęła
głową.
-
Gdzie mnie znaleźliście?
-
Na samochodzie, pod dziurą w ścianie – uśmiechnął się. – Hermes i Herakles, to
znaczy, Matt i Tom, cię znaleźli. To dobre chłopaki. Bracia.
-
A… a moja torba?
-
Jest z twoim ubraniem w pokoju gościnnym. Chcieliśmy cię tam przenieść, gdy się
obudzisz.
-
Czemu mnie przebraliście?
- Izyda, Ivone, chciała cię zbadać. Nie było już czego opatrywać, więc cię
przebrała i położyła na obserwacji.
-
Nikt mnie nie będzie badał – warknęła.
-
Ano. – Wzruszył ramionami. Pojawił się Matt. Poruszał się tak szybko, że był
tylko rozmazaną plamą w powietrzu.
-
Nawet nie ostygło! – Uśmiechnął się. Przyjęła od niego kubek z parującym
napojem. Ci dziwni ludzie (chociaż to ostatnie podlegało dyskusji) powoli
budzili jej zaufanie. Upiła. Nawet dobre.
-
Kim jesteście? – Ośmieliła się zadać pytanie, które chodziło jej po głowie,
odkąd ich spotkała.
-
Ludźmi, jak ty – odparł Zeus.
-
Nie jestem homo sapiens. – Skrzywiła się.
Hermes
uśmiechnął się. W normalnym tempie.
- Jak to nie? Oczy masz, cycki masz, nogi też ładne. – Puścił jej oczko. –
Każdy tak mówi na początku. Nie jestem
normalny, jestem chory, jestem potwór… Tylko Hades nie mówi.
- A kubkiem w gębę chcesz? – warknęła. – Kim jesteście poza ludźmi?
-
Superbohaterami . – Hermes wypiął dumie pierś. – Nazywaj nas The Olympians.
--------------------------------------------
Wykwitło. Pierwotnie było to pomyślane zaledwie jako połowa drugiego rozdziału, ale wyszedł cały, tak jakoś się rozpisałam. Już w następnym rozdziale... The Morrigan.
Uwierzcie lub nie, ale w tym momencie na Pleerze słucham covera Radioactive przez Within Temptation. Trochę za szybko moim zdaniem, ale ma swój klimacik :)
Praca dorwała człowieka, więc notki będą nieregularnie. Potem wracam do szkoły (to oznacza: rzadko i nieregularnie. Ale w weekendy coś postaram się smarować.
Bonus... Może trochę stary, ale z czasów gdy ćwiczyłam fotomanipulację. Zdjęcie Moon. Modelka pochodzi stąd.
Pozdrawiam,
Vak.
1 komentarz:
Ciekawa fabuła, przemyślane dialogi oraz wyraziste postaci. Miodzio ;) Gdyby wszyscy byli ludźmi, czyż nie było by nudno? Już nie mogę doczekać się następnego rozdziału. BTW dzięki za info i do następnego :D
Prześlij komentarz